czwartek, 24 lipca 2014

Rozdział II 

Lucas

Przez cały następny dzień padał deszcz, ponieważ Pan D. stwierdził, że odrobina wody przyda się krzakom truskawek. Tak naprawdę zależało mu tylko na wkurzeniu swoich podopiecznych, bo w taką ponurą pogodę nie dało się przeprowadzić żadnych ćwiczeń.
  Pewien syn Apolla przykrył się ciepłą kołdrą i gdy już miał się przewrócić na drugi bok i zapaść w sen, głosy dochodzące z innych części domku nie dawały mu zasnąć.
Jacyś jego bracia rozmawiali ze sobą trochę głośniej niż powinni, siostry szeptały do siebie...
- Przymknijcie się! - jęknął przeciągle Dylan Sun.
- Sam się przymknij - krzyknął Billy z drugiej strony domku Apolla. Wziął mokrego buta przyrodniej siostry i rzucił nim w Dylana.
Chłopak siedział w milczeniu przez resztę nocy i podobno tylko jeszcze płakał przez chwilę.
Lucas wolał nie komentować sprawy używania przemocy w Obozie, bo gdy się coś takiego zdarzało, wszystko było zrzucane na ADHD.
Trochę potrwało, zanim wszyscy umilkli, a chłopak zdołał zasnąć.
Tej nocy nie widział nic - jakby czarną kartkę podstawioną tuż przed oczami. To było coś dziwnego. Zazwyczaj herosi mają sny. Ba, koszmary!

* * *

Kiedy już zdołał wymknąć się z domku, gdzie wciąż trwało poranne zamieszanie, Lucas powoli skierował się na śniadanie. 
  Po drodze nie było tyle półbogów, co zwykle.
Syn Apolla domyślił się, że ma coś z tym wspólnego wojna, którą wszystkie dzieci bogów czuli każdym kawałkiem swojego ciała, każdym mięśniem, wszystkimi kośćmi... wszyscy wiedzieli, że to kiedyś nadejdzie. Szykowali się na to od wielu miesięcy. Z każdym dniem było coraz gorzej. Prawie codziennie było widać trójkę młodzików wybierających się na misję.
  Jak każdy wie - w misjach może brać tylko troje półbogów. Rok wcześniej poszła ich piątka - właściwie, to czwórka, bo jedna osoba była nieśmiertelną córką tytana - a wróciła tylko trójka z nich.
Śniadanie minęło bez jakichkolwiek przeszkód, nieporozumień czy innych rzeczy. Pożegnali tylko następne trio dzielnych półbogów - który, nie obijając w bawełnę, mogli już nigdy nie ujrzeć na oczy - wybierali się gdzieś w pobliżu jakiegoś małego miasteczka. Jak ono się nazywało? Stonetown?
Lucas nie pamiętał tego dokładnie, ale imiona herosów w jakiś dziwny sposób utkwiły mu w głowie.
Royal, Elliott i Liliana - powtarzał jeszcze przez długi czas w myślach. Jakimś dziwnych sposobem czuł, że będzie mieć jeszcze z nimi kiedyś do czynienia.
Syn Apolla był zdziwiony tym, że przejmował się trójką jakiś herosów, z którymi nigdy nie wymienił ani słowa. Musieli należeć chyba do tych mniej doświadczonych i nowych. Ale jakimiż to musieli się wykazać umiejętnościami, skoro nawet tak doświadczona osoba jak Lucas Apollo, który nie widział świata poza Obozem Półkrwi, w którym spędził całe swoje życie?
Lucas stwierdził, że Chejron najwyraźniej go pomijał.
Możliwe, że trzyma mnie do jakiejś wielkiej akcji - powiedział sobie w myślach, chcąc sobie poprawić humor. Nie czuł rozczarowania, uczucia obrazy, czy smutku z tego powodu. Najzwyczajniej świecie nie czuł nic do tego.
Gdy ten chłopak był jeszcze małym dzieciakiem pod opieką nimf leśnych, często przed zapadnięciem w sen zastanawiał się nad wciąż nurtującym go pytaniem.
     - Och, Porzeczko, dlaczego ja nie potrafię cię pokochać? - Zapytał kiedyś półszeptem jedną ze swoich opiekunek. 
- Słońce moje nie wiem, ale matki ci nie zastąpię - odpowiedziała nimfa. - Niektórzy - jej oczy zaświeciły się nagle, jakby się czegoś zaczęła domyślać - po prostu nie potrafią, z... pewnych powodów, Luke. 
Lucasowi zrobiło się wstyd, że przypomina sobie te pierwsze pięć lat życia. Czasy, w których nie musiał się za bardzo o innych, ani nawet o siebie. Zawsze miał przy sobie Porzeczkę, albo jakąś inną nimfę leśną. Były dla niego jak rodzone matki - opiekuńcze, oddane ale też wymagające - lubił je, ale nigdy nie mógł ich pokochać. Tak, jakby jakaś wielka murowana ściana stawała między nim, a tym uczuciem... Starał się, ale to nigdy mu nie wychodziło.
Z upływem lat spostrzegł, że także inne uczucia, które powinien odczuwać każdy człowiek, półbóg czy nawet bóg, są dla niego takie nikłe, nic nie znaczące i nie umiał nigdy poczuć ich tak, jak wszyscy. Chciał tego, chyba najbardziej ze wszystkiego, czego pragnął, ale nigdy nie czuł tak jak inni. Mur stał nadal, i syn Apolla czuł, że będzie stać tak przez całą wieczność.
- Hej, żyjesz? - Lucas zauważył dziewczynę machającą mu dłonią tuż przed oczami. Natychmiast wyrwał się ze swojego prywatnego świata myśli.
- Żyję.
- To dobrze, bo już myślałam, że cię będziemy musieli spalić - powiedziała żartobliwie blondynka. Twarz Lucasa pozostawała jednak bez wyrazu, więc jasnowłosa wyciągnęła rękę do chłopaka. Syn Apolla nie podał jej swojej, ale mimo to uśmiechnęła się szeroko. - Jestem Ana, córka Afrodyty.
- Domyśliłem się - odparł Lucas, wzruszając beznamiętnie ramionami. Potajemnie rozglądał się wokół chcąc ustalić, gdzie go nogi zniosły. Z lekkim - a trzeba pamiętać, że jego odczucia są dwukrotnie mniejsze, niż powinny być, więc wobec tego Lucas prawie całkiem wtedy nic nie czuł - zdziwieniem stwierdził, że znalazł się przy północno-zachodniej części Obozu Półkrwi.
- Ty musisz być tym znanym synem Apolla - ciągnęła na słodkim głosie Ana. - Jesteś Lucas, prawda?
- Cóż, uznajmy, że tak - rzucił obojętnie blondyn. - Czego tu szukałaś?
- Och, czy ja wiem? Ty pewnie też tego nie wiesz. Nogi same niosą, nieprawdaż?
Lucas odniósł wrażenie, że nigdy nie zrozumie dziewczyn. Był też pewien, że to samo myślą sobie o nich - płci brzydkiej - dziewczyny.

* * * 

- Wszystko w porządku? - Zapytał jego partner w ćwiczeniach. Mógł zapytać go dokładnie o to samo - ręka syna Aresa była oblepiona krwią. W ciągu kilku godzin ćwiczeń Lucas zdążył zauważyć, że chłopak jest przyzwyczajony do używania broni, albo po prostu nie umiał się nią posługiwać. 
Ta druga opcja wychodziła z gry - halo, ten barczysty chłopak w jego wieku, lub trochę młodszy był synem Aresa, boga wojny!
- Nic się nie stało - mruknął w odpowiedzi posępnie. - Przerwa. 
  - Nad czym tak rozmyślasz, Lucas? - Pytał ponownie jego partner, kiedy usiedli kilka metrów dalej. 
Syn Apolla nie odpowiedział od razu. Wcześniej podał kawałek Ambrozji Claude'owi, którą syn Aresa zjadł ze smakiem. 
- No cóż... nie przywykłem do wyjaśniania swoich myśli. Tym bardziej osobie, którą znam trzy dni - zaczął niepewnie. W rzeczywistości miał wrażenie, jakby osobę siedzącą tuż przy nim znał całe życie. Z Claude'a dało się czytać jak z otwartej księgi. - No więc, tak sobie myślę, że skoro już tyle z nas wyjechało na misję, że i nas to spotka...
- Nie ma mowy - powiedział głośno drugi chłopak. - Przynajmniej ja jestem bezpieczny. Chyba, że Chejronowi zabraknie ludzi, więc będzie zmuszony wysłać takiego nieudacznika, jak ja. 
- To była tylko hipoteza - zaczął ponownie Lucas, ale Claude mu przerwał: 
- Hipoteza czy nie, nie myślmy nad tym.
Wbrew własnej woli, różnooki syn Apolla musiał się z nim bezgłośnie zgodzić.

1 komentarz:

  1. wow! cudne podoba mi się !
    ps. nowy na : http://niesmiertelny-czlowiek.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy