Rozdział II
Lucas
Pewien syn Apolla przykrył się ciepłą kołdrą i gdy już miał się przewrócić na drugi bok i zapaść w sen, głosy dochodzące z innych części domku nie dawały mu zasnąć.
Jacyś jego bracia rozmawiali ze sobą trochę głośniej niż powinni, siostry szeptały do siebie...
- Przymknijcie się! - jęknął przeciągle Dylan Sun.
- Sam się przymknij - krzyknął Billy z drugiej strony domku Apolla. Wziął mokrego buta przyrodniej siostry i rzucił nim w Dylana.
Chłopak siedział w milczeniu przez resztę nocy i podobno tylko jeszcze płakał przez chwilę.
Lucas wolał nie komentować sprawy używania przemocy w Obozie, bo gdy się coś takiego zdarzało, wszystko było zrzucane na ADHD.
Trochę potrwało, zanim wszyscy umilkli, a chłopak zdołał zasnąć.
Tej nocy nie widział nic - jakby czarną kartkę podstawioną tuż przed oczami. To było coś dziwnego. Zazwyczaj herosi mają sny. Ba, koszmary!
* * *
Kiedy już zdołał wymknąć się z domku, gdzie wciąż trwało poranne zamieszanie, Lucas powoli skierował się na śniadanie.
Po drodze nie było tyle półbogów, co zwykle.
Syn Apolla domyślił się, że ma coś z tym wspólnego wojna, którą wszystkie dzieci bogów czuli każdym kawałkiem swojego ciała, każdym mięśniem, wszystkimi kośćmi... wszyscy wiedzieli, że to kiedyś nadejdzie. Szykowali się na to od wielu miesięcy. Z każdym dniem było coraz gorzej. Prawie codziennie było widać trójkę młodzików wybierających się na misję.
Jak każdy wie - w misjach może brać tylko troje półbogów. Rok wcześniej poszła ich piątka - właściwie, to czwórka, bo jedna osoba była nieśmiertelną córką tytana - a wróciła tylko trójka z nich.
Śniadanie minęło bez jakichkolwiek przeszkód, nieporozumień czy innych rzeczy. Pożegnali tylko następne trio dzielnych półbogów - który, nie obijając w bawełnę, mogli już nigdy nie ujrzeć na oczy - wybierali się gdzieś w pobliżu jakiegoś małego miasteczka. Jak ono się nazywało? Stonetown?
Lucas nie pamiętał tego dokładnie, ale imiona herosów w jakiś dziwny sposób utkwiły mu w głowie.
Royal, Elliott i Liliana - powtarzał jeszcze przez długi czas w myślach. Jakimś dziwnych sposobem czuł, że będzie mieć jeszcze z nimi kiedyś do czynienia.
Syn Apolla był zdziwiony tym, że przejmował się trójką jakiś herosów, z którymi nigdy nie wymienił ani słowa. Musieli należeć chyba do tych mniej doświadczonych i nowych. Ale jakimiż to musieli się wykazać umiejętnościami, skoro nawet tak doświadczona osoba jak Lucas Apollo, który nie widział świata poza Obozem Półkrwi, w którym spędził całe swoje życie?
Lucas stwierdził, że Chejron najwyraźniej go pomijał.
Możliwe, że trzyma mnie do jakiejś wielkiej akcji - powiedział sobie w myślach, chcąc sobie poprawić humor. Nie czuł rozczarowania, uczucia obrazy, czy smutku z tego powodu. Najzwyczajniej świecie nie czuł nic do tego.
Gdy ten chłopak był jeszcze małym dzieciakiem pod opieką nimf leśnych, często przed zapadnięciem w sen zastanawiał się nad wciąż nurtującym go pytaniem.
- Och, Porzeczko, dlaczego ja nie potrafię cię pokochać? - Zapytał kiedyś półszeptem jedną ze swoich opiekunek.
- Słońce moje nie wiem, ale matki ci nie zastąpię - odpowiedziała nimfa. - Niektórzy - jej oczy zaświeciły się nagle, jakby się czegoś zaczęła domyślać - po prostu nie potrafią, z... pewnych powodów, Luke.
Lucasowi zrobiło się wstyd, że przypomina sobie te pierwsze pięć lat życia. Czasy, w których nie musiał się za bardzo o innych, ani nawet o siebie. Zawsze miał przy sobie Porzeczkę, albo jakąś inną nimfę leśną. Były dla niego jak rodzone matki - opiekuńcze, oddane ale też wymagające - lubił je, ale nigdy nie mógł ich pokochać. Tak, jakby jakaś wielka murowana ściana stawała między nim, a tym uczuciem... Starał się, ale to nigdy mu nie wychodziło.
Z upływem lat spostrzegł, że także inne uczucia, które powinien odczuwać każdy człowiek, półbóg czy nawet bóg, są dla niego takie nikłe, nic nie znaczące i nie umiał nigdy poczuć ich tak, jak wszyscy. Chciał tego, chyba najbardziej ze wszystkiego, czego pragnął, ale nigdy nie czuł tak jak inni. Mur stał nadal, i syn Apolla czuł, że będzie stać tak przez całą wieczność.
- Hej, żyjesz? - Lucas zauważył dziewczynę machającą mu dłonią tuż przed oczami. Natychmiast wyrwał się ze swojego prywatnego świata myśli.
- Żyję.
- To dobrze, bo już myślałam, że cię będziemy musieli spalić - powiedziała żartobliwie blondynka. Twarz Lucasa pozostawała jednak bez wyrazu, więc jasnowłosa wyciągnęła rękę do chłopaka. Syn Apolla nie podał jej swojej, ale mimo to uśmiechnęła się szeroko. - Jestem Ana, córka Afrodyty.
- Domyśliłem się - odparł Lucas, wzruszając beznamiętnie ramionami. Potajemnie rozglądał się wokół chcąc ustalić, gdzie go nogi zniosły. Z lekkim - a trzeba pamiętać, że jego odczucia są dwukrotnie mniejsze, niż powinny być, więc wobec tego Lucas prawie całkiem wtedy nic nie czuł - zdziwieniem stwierdził, że znalazł się przy północno-zachodniej części Obozu Półkrwi.
- Ty musisz być tym znanym synem Apolla - ciągnęła na słodkim głosie Ana. - Jesteś Lucas, prawda?
- Cóż, uznajmy, że tak - rzucił obojętnie blondyn. - Czego tu szukałaś?
- Och, czy ja wiem? Ty pewnie też tego nie wiesz. Nogi same niosą, nieprawdaż?
Lucas odniósł wrażenie, że nigdy nie zrozumie dziewczyn. Był też pewien, że to samo myślą sobie o nich - płci brzydkiej - dziewczyny.
Syn Apolla domyślił się, że ma coś z tym wspólnego wojna, którą wszystkie dzieci bogów czuli każdym kawałkiem swojego ciała, każdym mięśniem, wszystkimi kośćmi... wszyscy wiedzieli, że to kiedyś nadejdzie. Szykowali się na to od wielu miesięcy. Z każdym dniem było coraz gorzej. Prawie codziennie było widać trójkę młodzików wybierających się na misję.
Jak każdy wie - w misjach może brać tylko troje półbogów. Rok wcześniej poszła ich piątka - właściwie, to czwórka, bo jedna osoba była nieśmiertelną córką tytana - a wróciła tylko trójka z nich.
Śniadanie minęło bez jakichkolwiek przeszkód, nieporozumień czy innych rzeczy. Pożegnali tylko następne trio dzielnych półbogów - który, nie obijając w bawełnę, mogli już nigdy nie ujrzeć na oczy - wybierali się gdzieś w pobliżu jakiegoś małego miasteczka. Jak ono się nazywało? Stonetown?
Lucas nie pamiętał tego dokładnie, ale imiona herosów w jakiś dziwny sposób utkwiły mu w głowie.
Royal, Elliott i Liliana - powtarzał jeszcze przez długi czas w myślach. Jakimś dziwnych sposobem czuł, że będzie mieć jeszcze z nimi kiedyś do czynienia.
Syn Apolla był zdziwiony tym, że przejmował się trójką jakiś herosów, z którymi nigdy nie wymienił ani słowa. Musieli należeć chyba do tych mniej doświadczonych i nowych. Ale jakimiż to musieli się wykazać umiejętnościami, skoro nawet tak doświadczona osoba jak Lucas Apollo, który nie widział świata poza Obozem Półkrwi, w którym spędził całe swoje życie?
Lucas stwierdził, że Chejron najwyraźniej go pomijał.
Możliwe, że trzyma mnie do jakiejś wielkiej akcji - powiedział sobie w myślach, chcąc sobie poprawić humor. Nie czuł rozczarowania, uczucia obrazy, czy smutku z tego powodu. Najzwyczajniej świecie nie czuł nic do tego.
Gdy ten chłopak był jeszcze małym dzieciakiem pod opieką nimf leśnych, często przed zapadnięciem w sen zastanawiał się nad wciąż nurtującym go pytaniem.
- Och, Porzeczko, dlaczego ja nie potrafię cię pokochać? - Zapytał kiedyś półszeptem jedną ze swoich opiekunek.
- Słońce moje nie wiem, ale matki ci nie zastąpię - odpowiedziała nimfa. - Niektórzy - jej oczy zaświeciły się nagle, jakby się czegoś zaczęła domyślać - po prostu nie potrafią, z... pewnych powodów, Luke.
Lucasowi zrobiło się wstyd, że przypomina sobie te pierwsze pięć lat życia. Czasy, w których nie musiał się za bardzo o innych, ani nawet o siebie. Zawsze miał przy sobie Porzeczkę, albo jakąś inną nimfę leśną. Były dla niego jak rodzone matki - opiekuńcze, oddane ale też wymagające - lubił je, ale nigdy nie mógł ich pokochać. Tak, jakby jakaś wielka murowana ściana stawała między nim, a tym uczuciem... Starał się, ale to nigdy mu nie wychodziło.
Z upływem lat spostrzegł, że także inne uczucia, które powinien odczuwać każdy człowiek, półbóg czy nawet bóg, są dla niego takie nikłe, nic nie znaczące i nie umiał nigdy poczuć ich tak, jak wszyscy. Chciał tego, chyba najbardziej ze wszystkiego, czego pragnął, ale nigdy nie czuł tak jak inni. Mur stał nadal, i syn Apolla czuł, że będzie stać tak przez całą wieczność.
- Hej, żyjesz? - Lucas zauważył dziewczynę machającą mu dłonią tuż przed oczami. Natychmiast wyrwał się ze swojego prywatnego świata myśli.
- Żyję.
- To dobrze, bo już myślałam, że cię będziemy musieli spalić - powiedziała żartobliwie blondynka. Twarz Lucasa pozostawała jednak bez wyrazu, więc jasnowłosa wyciągnęła rękę do chłopaka. Syn Apolla nie podał jej swojej, ale mimo to uśmiechnęła się szeroko. - Jestem Ana, córka Afrodyty.
- Domyśliłem się - odparł Lucas, wzruszając beznamiętnie ramionami. Potajemnie rozglądał się wokół chcąc ustalić, gdzie go nogi zniosły. Z lekkim - a trzeba pamiętać, że jego odczucia są dwukrotnie mniejsze, niż powinny być, więc wobec tego Lucas prawie całkiem wtedy nic nie czuł - zdziwieniem stwierdził, że znalazł się przy północno-zachodniej części Obozu Półkrwi.
- Ty musisz być tym znanym synem Apolla - ciągnęła na słodkim głosie Ana. - Jesteś Lucas, prawda?
- Cóż, uznajmy, że tak - rzucił obojętnie blondyn. - Czego tu szukałaś?
- Och, czy ja wiem? Ty pewnie też tego nie wiesz. Nogi same niosą, nieprawdaż?
Lucas odniósł wrażenie, że nigdy nie zrozumie dziewczyn. Był też pewien, że to samo myślą sobie o nich - płci brzydkiej - dziewczyny.
* * *
- Wszystko w porządku? - Zapytał jego partner w ćwiczeniach. Mógł zapytać go dokładnie o to samo - ręka syna Aresa była oblepiona krwią. W ciągu kilku godzin ćwiczeń Lucas zdążył zauważyć, że chłopak jest przyzwyczajony do używania broni, albo po prostu nie umiał się nią posługiwać.
Ta druga opcja wychodziła z gry - halo, ten barczysty chłopak w jego wieku, lub trochę młodszy był synem Aresa, boga wojny!
- Nic się nie stało - mruknął w odpowiedzi posępnie. - Przerwa.
- Nad czym tak rozmyślasz, Lucas? - Pytał ponownie jego partner, kiedy usiedli kilka metrów dalej.
Syn Apolla nie odpowiedział od razu. Wcześniej podał kawałek Ambrozji Claude'owi, którą syn Aresa zjadł ze smakiem.
- No cóż... nie przywykłem do wyjaśniania swoich myśli. Tym bardziej osobie, którą znam trzy dni - zaczął niepewnie. W rzeczywistości miał wrażenie, jakby osobę siedzącą tuż przy nim znał całe życie. Z Claude'a dało się czytać jak z otwartej księgi. - No więc, tak sobie myślę, że skoro już tyle z nas wyjechało na misję, że i nas to spotka...
- Nie ma mowy - powiedział głośno drugi chłopak. - Przynajmniej ja jestem bezpieczny. Chyba, że Chejronowi zabraknie ludzi, więc będzie zmuszony wysłać takiego nieudacznika, jak ja.
- To była tylko hipoteza - zaczął ponownie Lucas, ale Claude mu przerwał:
- Hipoteza czy nie, nie myślmy nad tym.
Wbrew własnej woli, różnooki syn Apolla musiał się z nim bezgłośnie zgodzić.
wow! cudne podoba mi się !
OdpowiedzUsuńps. nowy na : http://niesmiertelny-czlowiek.blogspot.com/