wtorek, 26 sierpnia 2014

Rozdział IV

Claude

Piętnastoletni syn Aresa zakreślił na kalendarzu, który bez problemu mógł się zmieścić w kieszeni spodni, markerem kolejny dzień. Dwudziesty czwarty lipca.
Jeszcze tylko kilkanaście dni, wytrzymasz — powtarzał w myślach, chcąc dodać sobie trochę otuchy.
Miał znowu niemiłą pobudkę, ale tym razem nie ze strony swojej grupowej. Clarisse chyba postanowiła osobiście się nim nie zajmować, ale zamiast tego znęcanie nad nim najwidoczniej zleciła Shermanowi.
Po prostu cudnie!
— Co tam znowu masz? — Zapytała kpiąco Destiny, gdy zauważyła, że jej brat chowa coś przed nią.
 Ich łóżka dzieliło tylko jedno, puste od dawna posłanie.
— Nic — odpowiedział szybko Claude, zatykając pisak i próbując ukryć kalendarz pod koszulką przed przyrodnią siostrą.
Niestety, nie zdążył. Destiny wyciągnęła mu go z rąk i przyjrzała z uwagą, nie przejmując się wcale sprzeciwami i żądaniami oddania go do właściciela.
— Co my tu mamy... — mruknęła sama do siebie, udając słodki głosik. — Mój mały bezradny braciszek odlicza sobie dni do końca Obozu...
— Oddaj mi to — poprosił Claude prawie warcząc, czując jak krew pulsuje mu w skroniach.
Sam nie rozumiał, skąd tyle w nim gniewu przez jeden głupi kalendarz, który nie był jakiś specjalny. Jego wujek pracował kiedyś w zakładzie, który takie produkował, a czasem przywoził do domu. Na strychu były ich jeszcze ze dwa pełne kartony. Może ten nagły wybuch był winą jego ADHD?
— Ach tak?
Syn Aresa nie chciał dawać tak szybko za wygraną. Wytargał go siłą z rąk swojej siostry, które była tym najwyraźniej zaskoczona.
— I żeby na tym się skończyło — burknął Claude, siadając z powrotem ciężko na swoim łóżku, a oburzona Destiny ze skrzyżowanymi rękoma na piersi usiadła na swoim.

* * *

— Świetnie, tylko tego brakowało — burknął Claude, wychodząc z pawilonu na wolną przetrzeń. 
Przed chwilą skończył jeść śniadanie, a ku niemu zbliżała się jego znienawidzona grupowa, Clarisse. 
— Witaj, Śmieciu — przywitała się z nim z uśmiechem seryjnego mordercy na twarzy. 
— Uch, cześć Clarisse — wymamrotał, wpatrując się w dół, nagle zainteresowany trawą.
 Grover będzie zachwycony — stwierdziła sarkastycznie dziewczyna. 
Jednak ta przerwa była chwilowa  powiedział sobie w myślach z zawiedzeniem. Nawet Sherman był lepszy od Clarisse. 
Zdaniem syna Aresa, nikt na świecie nie jest większym brutalem niż jego siostra. Niestety.
— Już ci przeszło? - Zapytał siostrę. Córka Aresa prychnęła.
— A co mi miało być?
— No wiesz... płakałaś...
— Przewidziało ci się, debilu - stwierdziła ze zgrozą Clarisse. — Przesuń się, ale już!
Claude żałował, że nie umiał zachować się tak jak wczesnym rankiem w stosunku do Destiny.
Niestety, ale nawet ona nie była porównywalna do jego drugiej siostry.
Skrycie czuł się przygnębiony z niewiadomego powodu. Jakby jego ,,męska duma" się powoli ulatniała.
Ale... czy ona kiedykolwiek była? — Jedna połowa syna Aresa nie była tego pewna.
Przez całą noc prowadził "bitwę myśli", z trudem przyszło mu zmrużyć oczy.
Postaw jej się! — Domagała się jakaś inna, odważniej część jego podświadomości, która niestety, była mniejszością. — No dalej, nie daj sobą tak pomiatać!
Claude nie był na tyle głupi, żeby próbować. Clarisse była grupową, a do grupowej trzeba było mieć jakiś szacunek. Mimo wszystko.

* * * 

Niebo nad Obozem było bezchmurne i pogodne. Słońce było w najwyższym punkcie nieboskłonu, wyjątkowo jasne i wyglądało na o wiele cieplejsze niż zazwyczaj.
Promienie słoneczne raziły Claude'a w oczy, które zaczynały powoli boleśnie szczypać, a chłopak chcąc spojrzeć w dal musiał przykładać dłoń do czoła. Wystarczało stać nawet tylko kilka minut w szczerym słońcu, by spocić się nawet w cienkim obozowym podkoszulku.
— Naprawdę, Apollo? — Mruknął do siebie, siadając przy najbliższym cieniu. 
Zdawało mu się, że tego dnia cienie umykają przed nim coraz dalej i nie chcą pozwolić mu chociaż na chwilę odpoczynku. 
Teoretycznie, powinien być w swoim domku, gdzie na pewno byłoby trochę chłodniej, albo na jakiś ćwiczeniach. On jednak jak zwykle odłożył zajęcia na później, nie zdając sobie sprawy, że właśnie takie zaniedbanie nauki sztuki walki mieczem jest jego głównym problemem.
— Cześć — zaskoczony, gdy ktoś się z nim nagle przywitał prawie podskoczył. — Wszystko w porządku?
— Tak... jasne — odpowiedział nieśmiało.
— Co tu robisz? Nie powinieneś być na lekcji szermierki, czy coś?
Claude dopiero po chwili, wcześniej oślepiony światłem, zobaczył z kim dokładnie rozmawiał.
Obok niego usiadła miło wyglądająca blondynka, do złudzenia podobna do tej, która przed niecałym tygodniem nakrzyczała na niego w nocy.
Ta jednak dziewczyna wyglądała jednak na ładniejszą i na pewno na bardziej optymistyczną niż tamta, więc niemal niemożliwe było, żeby to była ta sama osoba.
— No wiesz...  zawahał się, niepewien, co właściwie powinien odpowiedzieć.
Jasnowłosa obdarzyła do promiennym uśmiechem, a Claude aż się wzdrygnął. Nie przywykł do tego typu gestów.
Przez całą dalszą wymianę zdań, byli dla siebie wzajemnie bez imion czy jakichkolwiek innych informacji. Rozmowa z obcym, jak przy przejściu dla pieszych w oczekiwaniu na zielone światło.
Gdy każde poszło w swoją stronę, Claude aż do późnego wieczora nie mógł pozbyć się wrażenia, że z tamtą anonimową dziewczyną było naprawdę coś nie tak.

* * *


— Witaj, szanowny panie Spóźniaczu  przywitała się szorstko z Claudem przed drzwiami do domku numer pięć jego starsza siostra, z rękami na biodrach, Clarisse.
— Przepraszam  wymamrotał w odpowiedzi chłopak, spuszczając wzrok. 
— Przepraszasz? Przepraszasz, Śmieciu?! 
— Clar, nie dręcz chłopaka.
Syn Aresa natychmiast podniósł głowę. Zdziwił go beztroski ton, który kierowany był do jego siostry. 
Do Clarisse, jako grupowej, nigdy nie można było tak mówić. To była ,,zasada numer jeden domku Aresa, boga wojny".
— Zamknij się, Rodiquez. Nie wtrącaj się w sprawy, które cię nie dotyczą — warknęła La Rue w stronę cienia, w którym Claude dopiero po chwili dostrzegł nastolatka, trochę wyższego od niego i Clarisse. 
Chłopak przewrócił oczami, wcale nie przejmując się tym, co przed momentem powiedziała Clarisse.
— Idź, ja się nią zajmę — powiedział do syna Aresa, szczerząc się. Clarisse posłała im mrożące krew w żyłach spojrzenia, ale przygryzła mocno wargę i nie powiedziała nic więcej.
— Więc... mogę wejść? — Zapytał nieśmiało Claude chcąc się jeszcze upewnić, a nieznajomy skinął głową i posłał lekko zdziwione spojrzenie Clarisse, która pod jego wzrokiem uniosła wysoko głowę, obrażona.
Młodsze dziecko Aresa niepewnie weszło do środka domku, ale nie zamierzało od razu położyć się do łóżka. Zamiast tego podszedł do najbliższego okna i zanim odsłonił żaluzje zawahał się.
Jeśli Clarisse go zobaczy, będzie bardzo zła. Jeśli ktokolwiek z jego przyrodniego rodzeństwa zobaczy, że podglądał ich grupową, na pewno jej to wygada. Cokolwiek, Clarisse i tak będzie na niego wściekła.
Gniewu Clarisse naprawdę powinno się obawiać.
W końcu mimo ryzyka, jego ,,odważniejszej połowie" udało pokonać się tą bardziej strachliwą i słabszą i Claude uchylił trochę okno. Przez szybę udało mu się wyłapać tylko kilka słów.
— Spisku jednej podsłuchanej rozmowy? 

__________________________________________________
Jest naprawdę krótki i nic się praktycznie nie dzieje, ale postaram się to zrekompensować w następnym rozdziale, który powinien być dłuższy niż zwykle. 
Uprzejmie proszę o komentarze, one naprawdę dodają weny do dalszego pisania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy