czwartek, 18 grudnia 2014

Rozdział VI 

Claude 

Życie Claude'a czasami było jak prawdziwa karuzela w wesołym miasteczku. 
Jednego dnia wszystko było w najlepszym porządku, a drugiego... już nie bardzo.
Wiedział, że nie jest całkiem normalny. Zauważył to na samym początku. Jeszcze przed jego uznaniem, dzieci Aresa dawały mu popalić. A gdy już jego ojciec postanowił się do niego przyznać, zaczął żałować, że w ogóle się urodził. Dlaczego nie mógł być, na przykład, synem Demeter? A tak, kwiaty żywiły do niego jakąś dziwną urazę. Gdy miał sześć lat, dostał własną roślinę doniczkową. I chociaż podlewał ją regularnie, dbał o nią, kwiatek zwiądł po dwóch miesiącach. Wtedy rozpłakał się i przez dwa dni miał problem z wyjścia spod łóżka i udało się go namówić tylko jego ojczymowi, który właśnie wracał z kolejnej wyprawy, przywożąc do domu kilka unikatowych przedmiotów.
Dlaczego Claude nie mógł być... synem Hermesa? Nawet w zwykłym parku robił tyle hałasu, co słoń w sklepie z porcelaną.
       Tak, tylko Ares mógł mieć takiego nieudacznika jak on, jako swojego syna.

 — Pobudka! — Wrzasnęła Clarisse, a wszyscy prawie z prędkością światła zerwali się z łóżek. Nawet najmłodsza, sześcioletnia Ruth zdołała na czas wstać. Tylko Claude trochę za późno postawił jedną nogę... — Fraustus, pięćdziesiąt pompek! Już!
Jacyś chłopacy z tylnej części domku przypominający Pudziana, zarechotali parszywie. Niewykluczone było, że krzyki grupowej piątki mogły wywołać jakieś wielkie trzęsienie ziemi w sąsiednim stanie, czy coś w tym rodzaju.
 — Gratulacje — powiedział udawanym skruszonym głosem Bill, poklepując prawie serdecznie brata, który miał wrażenie, że za chwilę wypluje płuca.
Claude wyglądał na muskularną osobę, którą może był, ale się taką nie czuł. Nie miała ADHD, co inni uważali za dziwne, bo w końcu był synem Aresa, ale za to towarzyszyła mu dysleksja.
W roku szkolnym był jeszcze większą szarą myszką, niż podczas wakacji. Mimo pewnego rodzaju siły, nie należał do klasowych atletów. Lekcje angielskiego były kompletną klapą, a chłopak nie miał ochoty wysłuchiwać chichoczących w rękawy dziewcząt i nauczycielki, która spogląda na ciebie, jakbyś spadł z kosmosu. Naprawdę szkoda, że w szkole nie ma zajęć ze starożytnej greki.
Trochę potrwało, zanim zdołał wyjść z piątki. Z życiem.
Zapowiadał się naprawdę dobry dzień, świeciło słońce, a na niebie nie widać było ani jednej chmurki. Wszystko było jak zawsze, domki ułożone w podkówkę, fontanna na środku, pola truskawek i Wielki Dom, która zawsze kojarzył się z Białym Domem z wiadomości.
 — Dobry — dobiegł go piskliwy, dziecięcy głos jakiejś dziewczynki. Nie przywiązywał do tego wagi, nie którzy grając w jakieś gry dawali sobie tego rodzaju dziwne zadania. Mała normalnie nie podeszłaby do niego od tak i za chwilę uciekła jak porażona prądem.
Ludzie przychodzili i odchodzili w ciągu tych kilku lat. Z żadną życzliwą osobą nie udało mu się dogadać, zanim poszła. Na zawsze. Czasem zdawało się, że żyje wśród żywych trupów. Że on był już martwy. Było naprawdę małe prawdopodobieństwo, że dożyje dorosłości.
Claude spojrzał na buty, trochę speszony. Nie zauważył wcześniej, że od jakiegoś czasu stoi nieruchomo i że ludzie mu się przyglądają. Ktoś potrząsną go za ramię, a on nie zauważył.
 — Myślałem, że już nie żyjesz — powiedział ten ktoś tonem, który chyba powinien uznać za żartobliwy. Lucas nie był jednak dobry w opowiadaniu dowcipów. - Chodź, mam sprawę.
Syn Aresa przez chwilę gapił się na niego tępo, gdy starszy chłopak zrobił parę kroków do przodu, ale gdy zauważył, że Claude nadal się nie ruszał.
 — To idziesz, czy nie? — Zapytał chłodno. To podziałało niemal tak dobrze, jak kubeł lodowatej wody wylanej na głowę.
 — Już, już — powiedział Claude, przypominając sobie swoją mamę i ojczyma, wybierających się na jakiś spektakl do teatru, kiedy to mama siedział prawie godzinę w toalecie "robiąc się na bóstwo". Chłopak uważał, że chyba nigdy nie zrozumie tej części kobiecej natury. Nie ważny, jaki by był efekt końcowy.
Lucas zaciągnął go na szczere słońce, sam środek pola truskawkowego. Starszy chłopak leniwie ułożył się na ziemi, patrząc w niebo, a Claude usiadł jak na gwoździach. Rażące światło nie jest miłym uczuciem, a jego przyszły towarzysz nie powinien się na niego dziwnie patrzeć, kiedy mruży oczy. Dla innych mogło to być śmieszne, ale nie dla niego. Lucas nie miał tak durnego kłopotu, w końcu był synem Apolla. Jego ciemno-jasne włosy były chyba idealną ochroną, zdawały się działać jak lusterko i odbijać światło w jakiś magiczny sposób. Na dodatek, jego różnokolorowe oczy wydawały się odporne.
 — Słuchaj, przepraszam za wczoraj... — oświadczył Lucas tak, jakby jego przeprosiny miały jakiekolwiek znaczenie. - Rozmawiałem z Houstonem. Chyba uda mi się załatwić jakiś transport.
 — Spoko — mruknął Claude, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Znowu zaczął być jak wrzut. Co miał powiedzieć? "Ja zrobię ciasteczka owsiane"? Zresztą, pewnie pierwszym zdaniem, które powie Astrid, kiedy się zjawi, będzie "chłopaki, załatwiłam nam żarcie".
 — Słyszałeś, co się dzieje? — zapytał Lucas, chyba nie oczekując odpowiedzi. Claude pokręcił głową. —Yew'owi i Clarisse chyba coś się stało z głową. Ostatnio wrócili, wiesz, z tym rydwanem... dostali kompletnego bzika.
 — No tak. Chyba wiem, o co chodzi — o wilku mowa. Claude nie zdawał sobie sprawy, że było już południe. Nie domyślił się, nawet przy tak pięknej pogodzie. — Nie było was na śniadaniu. Wszystko okej?
 — Claude zalazł znowu Clarisse za skórę, ale poza tym, jest... hm, w miarę.
Astrid usiadła z gracją prawie między nimi, a synowi Aresa przeszło przez myśl, że ktoś spoza otoczenia uznałby ich za dobrych przyjaciół.
Uwadze Claude'a nie uszedł fakt, że dziewczyna wyglądała trochę inaczej niż zwykle. Nie bardzo wiedział, jak wyglądała zwykle, ale dotychczas widział ją w starganych na kolanach dżinsach i obozowej koszulce. Tym razem było tak samo, ale... inaczej. Claude czuł się dziwnie. Tak samo, ale inaczej? Pewnie, to brzmi całkiem jak myśli normalnego człowieka.
Być może, jakby to ujął jakiś zadziorny syn Hermesa, Astrid "w końcu sprawiła sobie grzebień" do swoich niespotykanie obciętych jasnych włosów.
 — Jej wszystko przeszkadza — zauważyła całkiem trafnie. — Chłopaki... tak w ogóle, to załatwiłam nam jedzenie na drogę.
Lucas oparł głowę na ręce, ale zaraz ułożył się do pozycji siedzącej. Claude już wiedział, że skończyły się żarty i wszystko, co powie teraz chłopak trzeba traktować poważniej.
 — Jak już mamy się chwalić, to może ja powiem, że rozmawiałem jednym od Hermesa i załatwiłem nam transport, na... powiedzmy, jedną trzecią drogi.
 — Mam nadzieję, że nie będziemy w jakimś tirowcu ze świniami — powiedziała Astrid. Lucas uśmiechnął się tylko kącikami ust, ale w jego niebieskim oku pojawił się jakiś diabelski błysk, który zniknął równie szybko, jak się pojawił.
 — Wykrakałaś — mruknął Claude. Nie musiał, córka Afrodyty to już wiedziała.
 — To nie jest śmieszne...
 — Wasze miny były bezcenne - powiedział Lucas, uśmiechając się szerzej. Mimo to miał dostateczny szacunek do nich, żeby nie zachichotać, czy coś w tym rodzaju, a właśnie za to syn Aresa był mu wdzięczny.  — Tak poważnie, to... zdaje cię sobie sprawę, że wyrusza my pojutrze?
 — Wiesz, dzięki wielkie za przypomnienie — powiedziała Astrid, z ironią.
 — Lucas... dlaczego mówisz o tej całej misji, jakbyśmy mieli przejść przez ulicę i pójść do sklepu naprzeciwko po bułki na śniadanie...?
Claude z początku spodziewał się, że zostanie wyśmiany przez któregoś z rozmówców, ale nie. A na dodatek jasno włosy chłopak, bo w tamtej chwili jego włosy chyba przybrały właśnie taki kolor, wyglądał, jakby naprawdę zastanawiał się nad tym pytanie.
 — Wiesz co, dobre pytanie — stwierdził w końcu, mierząc go lodowato brązowym okiem, a drugie - błękitne, przeszywane ni złotą nitką, spoglądało na niego z ciekawie. Lucasa można było wziąć za najnormalniejszego nastolatka na świecie, ale gdy przyjrzało mu się uważniej, jego tęczówki było różne jak ogień i woda. Jedno było pełne troski, łagodności i poczciwości, drugie chyba widziało wszystko w ciemnych barwach. To naprawdę przyprawiało niektórych, w tym Claude'a, o chłodny dreszcz na plecach.
 — Chyba pora na obiad — Astrid zerwała się z ziemi, przerywając ciszę, która chociaż przez chwilę, dała się wszystkim we znaki. — Wam też radzę. Sądząc po waszych teraźniejszych minach, nie jedliście nic od wczoraj.
 — Nie obraź się, ale aktualnie wolę posiedzieć — oparł starszy chłopak, kładąc się na plecach i patrząc do góry. Teatralnie zdmuchnął kosmyk jasno-ciemnych włosów spadający na nos. Potem odwrócił się do Claude.
 — Zostajesz? — Zapytał. Syn Aresa potrząsnął przecząco głową i podniósł się bezproblemowo z ziemi, nie zdając sobie sprawy, że tylnia część jego spodni została całkiem oblepiona ciemną glebą.
Astrid przewróciła oczami i ruszyła w stronę własnego domku.
 — Lucas... — zaczął młodszy z chłopaków, mrużąc oczy kiedy promień słoneczny zaświecił pod niekorzystnym dla Claude'a kątem. — Nie wywiedziesz nas w pole?
Nastolatek spodziewał się jakiejś śmiesznej riposty ze strony syna Apolla, ale on zmrużył lekko oczy, chociaż słońce go nie mogło razić. Jeden z atutów tego, że twój ojciec jest bogiem słońca, poezji i innych dziwnych rzeczy, które dla osób takich jak Claude'a, kompletnych szaraków, były czarną magią.
 — Wszyscy mogą mi ufać — stwierdził w końcu. — Prócz mnie.
         Chłopak z piątki nie całkiem rozumiał sens tych słów, ale miał wielką nadzieję, że znaczą one to, co myślał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy